20 lipca 2012

Rozdział 1.


To już dzisiaj. Dzisiaj rocznica śmierci mojego brata. Miał na imię Nick i w dniu zamordowania miał zaledwie dziesięć lat. Czyli dzisiaj miałby osiemnaście.
Leniwym wzrokiem spojrzałam na zegarek przy łóżku. Było po południu. Ziewając wstałam z  legowiska i wstawiłam wodę na herbatę. Bez jakiejkolwiek nadziei na znalezienie chociaż kawałka suchego chleba w chlebaku przeszukałam całą kuchnię. Coraz głośniejsze gwizdanie przerodziło się w ogromny pisk kiedy poszłam sprzątnąć łóżko, by mieć na czym siedzieć.  Pobiegłam do kuchni najszybciej jak tylko mogłam by zalać sobie śniadanie. Kilka szybkich łyków po czym zarzuciłam jakieś ciuchy i włączyłam radio. Na tyle było mnie stać. Puściłam ulubioną stację i akurat leciała piosenka Paradise City przy której zaczęłam udawać, że gram na gitarze razem ze Slash’em. Śpiewałam równo z Axl’em, a czasem waliłam w bębny razem ze Stevenem.
Taki mój początek dnia. Po piosence zgarnęłam z jednej z półek wszystko co potrzebne by trochę sprzątnąć grób brata. Zamknęłam drzwi wejściowe na klucz i powiadomiłam sąsiadkę, że wychodzę. Tak na wszelki wypadek. Ta ulica jest jedną z najniebezpieczniejszych w Los Angeles.
Schowałam kluczyki do kieszeni wytartych spodni i z opuszczoną głową wyszłam z kamienicy. Droga na cmentarz zajęła mi dziesięć minut spaceru. Minęłam bramę wejściową i skierowałam się do odpowiedniego rzędu.
Kupa ziemi przykrywająca rozłożone ciało Nick’a była strasznie obrośnięta trawą i chwastami, które przyleciały z tutejszym wiatrem.
Uklękłam na piasku i kilkoma zgrabnymi pociągnięciami wyrwałam większe rośliny. Wygracowałam resztę, umyłam tablicę, by inny ludzie widzieli kto jest tutaj pochowany. Na koniec umyłam ręce przy pobliskim kranie i usiadłam na wielkim kamieniu od lat tkwiącym przy grobie Nicka.
- Cześć braciszku – szepnęłam. – Jak ci tam na górze?
Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się na dobre. Oparłam głowę o spróchniały i wysoki pień dębu obok głazu. Łzy kapały na brudne szmaty coraz częściej.
- Pewnie wiesz jak mi ciężko. Praktycznie jestem bez grosza. Tylko co miesiąc płacę małe rachunki. Nie jem praktycznie nic. Popijam tylko herbatę. Nawet jej nie słodzę. Nie mam pieniędzy. Wiesz ojciec czego mi brakuje? – wychlipałam przez łzy. – Brakuje i naszych rozmów późno w nocy, kiedy ojciec spał napity do nieprzytomności i kiedy matka nie była na haju. Pamiętasz to wszystko, że mimo tego jakie piekło mieliśmy i tak się kochaliśmy? Zawsze znaleźliśmy chwilę by pogadać.
Wytarłam rękawem łzy, które już nieźle pomoczyły mi bluzę. Rozejrzałam się dookoła, a potem znowu spojrzałam na tablicę z jego imieniem i nazwiskiem.
- Wiesz co mnie boli najbardziej? Że kiedy ojciec gwałcił mnie – z trudem przełknęłam ślinę i zaczęłam się trząść – ja nie mogłam nic dla ciebie zrobić. To mnie boli. To od tej myśli zaczynam każdy kolejny dzień, który ciągnie się jak flaki z olejem. – zrobiło mi się zimno – To może ja już pójdę, przyjdę wieczorem. Pa.
Pozbierałam wszystkie rzeczy i strasznie brudna i zmęczona szłam cmentarnym chodnikiem, by dojść do wyjścia. Patrzyłam na swoje stopy w poobdzieranych tanich trampkach. Starałam się szukać najtańszych butów jakie tylko są możliwe. Pchnęłam bramkę i przeszłam na drugą stronę muru. Przez nieuwagę zahaczyłam o wystający kamyczek i przewróciłam się tym samym wpadając prosto na ulicę.
- Kurwa! – wrzasnęłam.
Duża grupa przechodniów spojrzała na mnie wzrokiem mordercy. Miałam ochotę powiedzieć ‘’Co się kurwa tak gapicie?’’, ale w ostatniej chwili powstrzymałam te słowa.
Nerwowo potrząsnęłam głową i powoli zebrałam swoje ciało z asfaltu. Nie było wcale tak trudno z racji tego, że przez mój tryb życia jestem cholernie chuda. Sprzątnęłam porozwalane rzeczy dookoła siebie, a na koniec poprawiłam spodnie. Westchnęłam cicho i już miałam iść w stronę mieszkania, kiedy poczułam jakąś rękę na swoim kościstym ramieniu.
Serce podeszło mi do gardła i nie mogłam oddychać. Nie wiedziałam co robić. Czy stać tutaj czy uciekać jak najdalej się da. Zaczerpnęłam tyle powietrza ile się dało i strzepałam tajemniczą dłoń. Pot skraplał się na moim czole, ale nie poddawałam się. Tym razem dłoń ostała na moim biodrze. Znowu ją strząsnęłam tym samym wzdrygając się lekko.
- Nic ci się nie stało?
Jasne, kurwa. Zaraz zejdę na zawał, a ten się pyta czy mi się nic nie stało.
- Kim jesteś? – spytałam przerażona.
Usłyszałam cichy śmiech. Wywróciłam oczami.
- Odwróć się, a zobaczysz.
Tak też zrobiłam, ale ciągle miałam zamknięte oczy. Nie chciałam na niego patrzeć.
- Och, otwórz oczy. Spokojnie, nic ci nie zrobię.
Tego najbardziej się obawiałam.
Kiedy ktoś mówi coś takiego, przeważnie ma na myśli to, ze coś mi zrobi. Tak było z moim ojcem. Dlatego się boję. Cholernie się boję. Zdałam sobie sprawę, że cała się trzęsę i jestem strasznie spocona. Zacisnęłam ręce w pięści.
- Nic ci nie zrobię – powtórzył. – Nie bój się mnie. Otwórz oczy, a zobaczysz.
Strasznie zdenerwowana uniosłam jedną powiekę. To co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną stał sam Izzy Stradlin, który w blasku miejscowego słońca wyglądał całkiem seksownie.
Tylko co on tutaj robi. Przy cmentarzu. Akurat wtedy kiedy podniosłam się z asfaltu. Znowu zamknęłam oczy. Nie chciałam w ogóle na to patrzeć. To, że przede mną stał on nie zmieniało faktu, że cholernie się bałam. Przecież nigdy nie wiadomo co chodzi innym ludziom po głowie.
Postanowiłam skończyć tę walkę między sobą. Otworzyłam oczy tak szeroko, że myślałam, iż słońce i je wypali. Lekko je przymrużyłam.
- Cześć – mruknęłam cicho mając nadzieję, że nie usłyszy.
On natomiast patrzył się centralnie w moje oczy, z których powoli ustępował lęk. Miał słynny czarny moherek na głowie, a jego grzywka sięgała mu do połowy nosa. Czarne skórzane spodnie opinały chude nogi, a biała koszula była do połowy rozpięta. Uśmiechał się do nie przyjaźnie, ale ja nie ulegałam temu wszystkiemu. Ciągle robiłam mu rentgen wzrokiem starając się cokolwiek wyczytać z jego oczu, ust i ruchów ciała.
- Cześć – Poprawił moherek na głowie, ale ciągle nie spuszczał ze mnie swoich ciemnych oczu.
To było dość krępujące uczucie. Facet stoi przed tobą, ilustruje cię wzrokiem, a ty się cholernie boisz co przyniesie kolejne pięć minut.
- Pozwolisz, że jeszcze raz zapytam… - zawstydził się na chwilę. – nic ci nie jest?
- A dlaczego pytasz?
Przygryzłam delikatnie wargę, a jego źrenice natychmiast tam powędrowały. Cmoknął powietrze.
- Przewróciłaś się. Leżałaś chwilę na podłodze, a ja myślałem, że zawału dostanę jak przeklinałaś z bólu.
Miałam ochotę powiedzieć mu kilka niemiłych słów na te jego podchwytliwe słodzenie, ale nie miałam na to siły. Jeszcze sposób w jaki na mnie patrzył. Co prawda ciągle miałam wrażenie, że chce mi coś zrobić. Co było dość niepokojące. Kurwa muszę się opanować. To tylko Izzy Stradlin stojący ze mną pod cmentarzem. 
- Nic mi nie jest – odpowiedziałam spokojnym tonem. Bynajmniej chciałam by taki był. – Tylko będę miała kilka siniaków i mam małe obtarcia, ale pieką jak nie wiem co.
Odruchowo zaczęłam je oglądać. Dotknęłam krwawiącej rany na łokciu. Zapiekła jeszcze mocniej. Syknęłam cicho.
- Może jednak opatrzymy to wszystko, co? – spytał, a mnie zamurowało.
Gitarzysta Guns N’ Roses stoi przede mną, pyta się mnie czy nic mi nie jest, a jeszcze na dodatek chce mi rany opatrzyć, ale przecież on jest okropny, z tego co słyszałam. Chleją ile wlezie, palą na potęgę, ćpają i robią ohydne rzeczy. Z tego co wiem, to Izzy już tego nie robi.  Mam taką nadzieję.
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie.
Musiałam go zbyć. Czułam się okropnie, nie po tych przeżyciach z dzieciństwa. To nie dla mnie. Mam ochotę zamknąć się w mieszkaniu i spać. Długo spać. Zaczęło się lato, więc zbytnio nie ma jak spać, bo jest strasznie gorąco. 
Izzy ponownie zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie sądzę, byś sobie dała radę sama – stwierdził wzruszywszy ramionami.
Prychnęłam. Oczywiście, że dam sobie rade. Do cholery, od 14 roku życia żyję samotnie. Jakoś do tej pory przetrwałam.
- Och przestań. Nie musisz być dla mnie opiekuńczy. Poza tym, to mam wrażenie, że to tylko jedno wielkie udawanie.
Wywrócił oczami. I nagle pomyślałam sobie, że jak tak robi to wygląda strasznie słodko. Wzdrygnęłam się lekko i z małym trudem odsunęłam od siebie tę myśl. Co jak co, ale jestem niezła w odrzucaniu niechcianego. Stradlina też nie chcę. Tyle lat dawałam radę sama, nie chcę go. Poradzę sobie, do cholery. Przecież jestem już duża. Nie mam pięciu lat i nie potrzebuję opieki dziesięć lat starszego faceta.
Podczas kiedy ja tak rozmyślałam, on znalazł się niebezpiecznie blisko mnie. Potrząsnęłam głową i zaczęłam się odsuwać. On jednak stał coraz bliżej mnie. Serce zaczęło walić mi jak szalone, a mózg zastanawiał się o co tutaj chodzi.
- Co ty wyprawiasz? – spytałam drżącym głosem.
Zmarszczył brwi.
- Mam zamiar uwięzić cię w swoich ramionach, by następnie przetransportować cię do mojego domu, w celu opatrzenia twoich zranień.
Miałam ogromną ochotę przyłożyć mu z liścia w ten jego cudny pysk. Ręka już zaczęła wykonywać tą czynność, jednak Izzy mnie wyprzedził. Złapał mnie za nadgarstek i ścisnął tak mocno, że aż syknęłam z bólu.
- Co ty wyprawiasz? – powtórzyłam patrząc na niego ze strachem.
Pot skraplał się na moim czole, a facet nie chciał odpuścić.
- Pójdziesz ze mną – zażądał. – Pójdziesz, ale albo dobrowolnie, albo będę musiał cię zaciągnąć siłą, bo nie mogę na ciebie patrzeć. Nie w takim stanie.
Miałam ciarki na plecach i nic nie mogłam na to poradzić. Bałam się go. Bałam się każdego faceta, który do mnie podchodził. Łzy napłynęły mi do oczy i głośno krzyknęłam, na co Stradlin spojrzał na mnie z troską w oczach.
Rozpłakałam się na dobre. On nie wiedział co ma zrobić, więc postanowiłam wykorzystać tę chwilę i wyrwałam się z jego objęć i zaczęłam uciekać jak najdalej przed siebie. Nie przejmowałam się tym, że zostawiłam swoje rzeczy przed cmentarzem. Ważne, że jakoś udało mi się wyrwać. Serce się już trochę uspokoiło, a do płuc zaczęło dolatywać dużo więcej powietrza.
Znalazłam pewną ślepą uliczkę. Rozejrzałam się czy przypadkiem nikt się na mnie nie gapi i wślizgnęłam się do niej.  Nie nacieszyłam się jednak tą małą wolnością. Kiedy odwróciłam głowę w przeciwną stronę ktoś złapał mnie w talii. Wrzasnęłam jak oparzona.
- Przede mną nie uciekniesz – szepnął mi na ucho. – A poza tym nie chcę ci zrobić krzywdy.
- Serio?! – krzyknęłam wbijając mu palec w brzuch. – Naprawdę nie chcesz mi nic zrobić? – Łzy lały się strumieniami, a ja nie przestawałam wrzeszczeć. – Bo widzisz, trochę inaczej to wygląda! Myślisz, że dlaczego tak uciekam? Ja się cholernie boje! Nie widzisz tego, do cholery?!
I wtedy to się stało. Izzy mnie przytulił. Jak jeszcze nikt inny. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on głaskał mnie po plecach.
- Cii – mówił. – Nie bój się mnie.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam na to siły. Ściskałam jego kark najmocniej jak potrafiłam. Nie miałam zamiaru go puszczać. Mogłam spokojnie wdychać jego zapach i starać się o wszystkim zapomnieć. Poczułam chłodny oddech na czole, a potem jego usta cmoknęły spoconą skórę. Zgrabnym ruchem starł mi łzy z policzków, a nasze spojrzenia się spotkały. Szybko zerwałam połączenie i lekko się odsunęłam.
- Przepraszam – mruknęłam. – Przeżycia z dzieciństwa dają o sobie znać w takich chwilach.
- Nic nie szkodzi – odparł z lekkim uśmiechem na twarzy. – To teraz .. pójdziesz ze mną, bo te rany masz strasznie zabrudzone.
Kiwnęłam potakująco głową. On tylko przycisnął mnie do siebie, a następnie złapał za rękę, co było co najmniej dziwne, więc najdelikatniej jak umiałam wyswobodziłam się z tego uścisku.
- Może chociaż dowiem się gdzie mieszkasz, co? – spytałam sarkastycznym tonem.
Zamrugał oczami, a ja przyglądałam się mu zniecierpliwiona. Wyciągnął leniwie rękę w lewą stronę i pokazał średniej wielkości budynek, z pięknym ogrodem, w którym już chciałam pracować.
- O tam – rzucił przyciągając mnie do siebie, tym samym sprawiając, że stykaliśmy się ciałami.
Poczułam niesamowitą chęć wtopienia się w jego usta i znalezienia się w jego domu, jak najdalej od jakiejkolwiek cywilizacji. Chociaż na chwilkę. Kurna, o czym ja myślę. Jestem tutaj tylko po to, bo chciałam być miła i grzeczna dla Izzy’ego, który prosił mnie bym przyszła do niego do domu, gdzie on opatrzy moje rany.
Znaleźliśmy się pod bramką, która była przepustką do świata Stradlina, który wbrew pozorom, bardzo mi odpowiadał. Minęliśmy cudny ogród, chociaż strasznie dziki, ponieważ wątpię, by ktoś o niego dbał.
Wyszłam naprzeciw drzwiom wejściowym, które były nieco obdrapane. I tak tutaj było o wiele lepiej niż w moim ciasnym mieszkaniu i braku jakiegokolwiek jedzenia.
Otworzył drzwi, a moim oczom ukazał się najgorszy bajzel jaki kiedykolwiek widziałam. Z tego wszystkiego złapałam się za głowę.
Prawie w ogóle nie było widać podłogi, a kanapa była zawalona jakimiś papierami, które były przygniecione przez gitarę. Na prawo była kuchnia, gdzie walało się pełno brudnych talerzy, szklanek i sztućców, a na dokładkę wszędzie porozwalane były ciuchy.
- Jak ty możesz tutaj mieszkać?
Usłyszałam dźwięk zamykania szafki. Odwróciłam się w tamtym kierunku i zobaczyłam, że Jeff trzyma w dłoniach małą apteczkę i właśnie przytrzasnął sobie palec.
- Kurwa! – wrzasnął na co ja podbiegłam do niego tak szybko jak pozwalał na to bałagan.
Dorwałam jego dłoń i zaczęłam  dmuchać na palec, by go trochę schłodzić. Wreszcie przyciągnęłam go do zapchanego zlewu i puściłam zimną wodę, a następnie wsadziłam jego palec w przyjemny chłód.
- Nic się nie stało – stwierdziłam obserwując jego puchnący palec. – Poboli, poboli i przestanie.
- Mam taką nadzieję – mruknął.
Wyjął palec z wody, wytarł w ohydnie brudną ścierkę i dobrał się do apteczki.
- To czas zająć się tobą .. eeeee – zamyślił się . – Jak ty masz w ogóle na imię?
- Abby – rzuciłam odruchowo wzruszając ramionami.
- Okej.
Wyciągnął wodę utlenioną i zaczął polewać rany, które zaczęły niemiłosiernie palić. Syknęłam, ale nie odtrąciłam Izzy’ego, bo doskonale wiedziałam, że chce mnie tylko ‘’naprawić’’. To naprawdę miłe z jego strony. Potem przykleił plastry w odpowiednie miejsca, a następnie trochę posprzątał z kuchennego blatu.
Rozejrzałam się dookoła i starałam się wyobrazić ten dom ładnie wysprzątany, nie chce tego syfu.  A on jakby chciał to by choć trochę tutaj ogarnął, bo aż ma się ochotę zamykać oczy na widok tego, czymkolwiek to jest.
- Chciałabyś coś zjeść? – usłyszałam jego lekko charczący głos.
Nagle przypomniałam sobie, że od kilku dni żyje tylko herbatą. Nie chciałam go jednak o nic prosić. Miałam zamiar zeskoczyć z blatu, szybko podziękować i wyjść, ale nie potrafiłam. Nie, kiedy ktoś proponuje mi jedzenie. Zwłaszcza ktoś taki jak on.
- Yhym – mruknęłam, na co on dorwał się do lodówki.
Zauważyłam, że w ogóle nie potrafi nic zrobić. Pokręciłam głową.
- Zostaw to. Poradzę sobie – powiedziałam wyrywając mu nóż z ręki.  – Nie chce byś coś sobie zrobił tym nożem.
Zaczęłam kroić kiełbasę na jajecznicę, a Izzy nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam to.
Poczułam jego oddech na karku.
- Martwisz się o mnie? – szepnął mi prosto do ucha przy okazji wpuszczając tam dużo ciepła, które przyprawiało mnie o dreszcze. – Pytam, bo odnoszę takie wrażenie.
Westchnęłam najciszej jak się dało, ale on i tak to wyczuł. Położył dłonie na moich chudych biodrach, a głowę oparł o moje ramie. Nie powiem, że nie było mi przyjemnie i ciepło, ale to trochę krępowało mi ruchy.
- Em.. Izzy – zaczęłam wrzuciwszy kostki kiełbasy na rozgrzaną patelnię.
- Tak? – Ożywił się.
Miałam wrażenie, że na chwilę odpłynął ze mną w takiej pozycji. Nieustępliwa ochota, by odpłynąć razem z nim nie dawała mi spokoju.
- Mógłbyś sięgnąć jajka z lodówki?
Spojrzał ma mnie miną w stylu ‘’Seriously?’’ , a ja opanowałam ochotę parsknięcia śmiechem maskując  to nagłym napadem kaszlu.
Wróciłam do smażenia kiełbasy, a Jeff podał mi.. pięć jajek. Zamrugałam oczami. Nigdy nie widziałam tylko jajek na oczy. Jeszcze mogłam zjeść je wszystkie naraz.
- Coś jeszcze?
Odwróciłam głowę w jego kierunku.
Stał oparty lewą ręką o zawalony blat i patrzył się na mnie z miną dżentelmena. Kolejne hamowanie śmiechu.
- Teraz możesz sięgnąć jakąś miskę – poinstruowałam, a sama pomieszałam kiełbasę. – Tylko czystą miskę.
Rozejrzał się po szafkach, a następnie po porozwalanych rzeczach.
- Nie mam czystej.
..................
Tadaam! Może być? :D Kolejny nie wiem kiedy ;D 
Liczę na komentarze ; ) 

@ScaredGirl_ 

9 komentarzy:

  1. Jak mi miło, że zaczęłaś czytać moje opowiadanie, wiesz jakie to miłe, gdy ktoś pisze Ci komentarz i okazuje się, że przeczytał całe? Jejku : o
    Odpowiadam na Twój komentarz, jakbyś tam nie wiedziała :)
    Będę informować i Twoje przeczytam, cieszę się, że nie ma 26956247845295625969456 rozdziałów, bo NIGDY nie nadrabiam, iż nie mam zapału : c No chyba, że z nudy już naprawdę : c

    Będę informować, ale i ty informuj, dodam Cię do obserwowanych!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam i prolog i rozdział pierwszy :) Bardzo mi się podobał, pewnie znajdzie u niego pracę, albo zamieszka w tym syfie!

    OdpowiedzUsuń
  3. O, już wiem! Albo ze mną coś nie tak, albo (jak dla mnie) ta Abby mówi za dużo "gwałt", "przeżycia z dzieciństwa" itp. i przez to dla mnie nie jest wiarygodna. Ale o nic się martwić nie musisz, gdyż prawdopodobnie ta pierwsza opcja jest prawidłowa xD
    A co do rozdziału to bardzo mi się podobał. Co prawda jakoś chyba ten pierwszy akapit jak dla mnie nie łączy się jakoś płynnie z tym kolejnym, ale to pewnie znowu przez mój mózg zniszczony przez różne schizy. No, ale co ja poradzę, że schizy to mój ulubiony... powiedzmy, że gatunek literacki xD
    No i Izzeusz taki słodki *u* Kocham tego gościa i Ciebie dlatego, że to opowiadanie o nim jest ^.^ I ta Abby pewnie zamieszka z nim (lub nimi, bo Izzy prawdopodobnie z resztą mieszkał lecz kto to wie) i on zacznie ją karmić i ubierać i będzie jej wszystko kupował, i zajebiście będzie :D
    Więc ja już kończę, gdyż mnie mdli, bo na statku jestem i odkryłam, że na pełnym morzu jest większy zasięg niż u mnie w garażu (?), więc pozdrawiam i pamiętaj - siedem krótkich i jeden długi to znaczy, że statek się topi! XD
    I dopóki pamietam to proszę o informowanie - na blogu lub gg 38622490. Z góry dzięki :)


    Siedem krótkich i jeden drugich

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zwracaj uwagi na to na samym końcu. Zapisałam sobie, żeby wiedzieć kiedy statek się będzie topił i zapomniałam usunąć. Tępa jestem xD

      Usuń
    2. Haha, oj tam, wcale nie jesteś tępa, ;D Będę informować ^^ . I postaram się .. wziąć Twoje uwagi do serca ; D

      Usuń
  4. Hahaha Izzy mnie rozwalił na samym końcu. Nie ma czystej miski?! No what the fuck?! o.o No mniejsza...
    Jejku, ale on nachalny. Chciała uciec, a ten na siłę ją trzyma. Ale w sumie... Z jednej strony to słodkie, a z drugiej dziwne, że tak traktuje całkowicie nieznaną dziewczynę. No.. ale Izzy to Izzy ^^
    Ja czekam na kolejny rozdział o którym mnie powiadomisz, wiesz? A jak nie wiesz to... już wiesz ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć. :)
    Dzięki za komentarz. Cieszę się, że chciało Ci się czytać wszystkie rozdziały, ja rzadko mam chęci do czytania kiedy jest ich więcej niż 5... -,-
    No więc jak mam być szczera to ja nie lubię takich pokrzywdzonych, użalających się nad sobą i z traumami dziewczynek. Ciężkie przeżycia - okej, spoko... Ale czemu ciągle tym żyje? Ja rozumiem, że to jakieś skrzywienie, ale ona... No rozjebało mnie jak się wywaliła i zaczęła z krzykiem uciekać przed Stradlinem. Pomijając fakt, że obcy facet chce jej pomóc, "opatrzeć rany" - dafaq?, to całkiem oryginalnie z ich poznaniem się. Przynajmniej nie jest to kolejne "skrzywdzona przez los wyjechała do LA i chłopcy ją przygarnęli, bo sama sobie nie poradziła, nie było tak kolorowo jak myślała" - HAHAHAH, u mnie tak jest. XD A na poważnie to serio - to plusik. Moja psychika jest wypaczona, wiem. Po prostu nie lubię takich płaczliwych pizd, użalających się nad sobą. Znalazłaby pracę, chociażby jako kelnerka, zarobiłaby - miałaby na ciuchy, opłaty i jedzenie. Chociaż nie wiem ile bohaterka ma lat, bo tylko napisałaś, że 14, kiedy została sama, a Izzy jest 10 lat starszy, ale który to rok w ogóle... ALBO nie umiem czytać między wierszami.
    On się od razu tak do niej klei, dlaczego mu tak zależy na tej dziewczynie? Jak w pierwszym rozdziale przeczytam, że ona dla niego pracuje to chyba jebnę -,- Bo od razu narzuca mi się wizja: zatrudni, przeleci i zostawi. Mam nadzieję, że nie przeżyję kolejnej drogi przez mękę i nie będę czytać, jak to główna bohaterka ma źle. Dlaczego nie dasz jej trochę szczęścia? Jakiś wielki spadek po... Kimś tam.
    Hahaha, jeszcze co chciałam napisać to scena, kiedy Izz przytrzasnął sobie palec. Mogła mu go jeszcze pocałować. *_*
    Brak czystej miski - zawsze spoko. Dobrze, że miał zaopatrzoną lodówkę w 5 jajek i kiełbasę, chociaż Abby po głodówce wpierdoli to sama... XDDDDDDDDDDDDDDD Przepraszam, nie nabijam się, naprawdę - to nie śmieszne.
    Poza tym użalaniem się to zapowiada się nieźle. Jak już mówiłam jedynie główna bohaterka mnie trochę odrzuciła na wejściu, ale może z kolejnymi rozdziałami mnie zaskoczy - pozytywnie mam nadzieję.
    Nie złość się na mnie za ten komentarz, lubię być szczera, niż niepotrzebnie słodzić, bo nie o to tu chodzi, prawda? ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i tam gdzieś wspomniałam, "że jak w pierwszym rozdziale"... Miało być w drugim, sorry. :D Czterogodzinny sen się odbija na tym co piszę.

      Usuń
  6. Kurczę na samym początku rozpłakałam się. Jaka ja jestem wrażliwa. Izzy mi się spodobał i to bardzo. Nigdy go takiego nie znałam. Idę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń

Dodaj komentarz, on bardzo motywuje ;)